otwieram okno starego domu
przekręcam klamkę złotą
szyba delikatnie zachwiała się w ramie
powietrze wpływa spokojną falą do środka
pachnie rześko
lekko słodko
za oknem słyszę liście jeszcze na gałęziach
potem powtarzalne rozmówki ptaków – gdzie byłeś – co robiłeś – u mnie dobrze – lecę dalej
słychać ich coraz mniej
jest jesień
to coś jakby kojący
kołyszący szumodźwięk usypiający maleństwo w łóżeczku
przy uchylonym oknie stoję
ja
ojciec
zakładam stopę na stopę
wieszając się lekko przedramieniem na klamce
w swetrze wełnianym brązowym dziurawym nie nowym
drugą dłonią głaszczę i przytykam odklejającą się warstwę biało-pożółkłej farby
wypijam wolno mój ulubiony kawiasto gorzki rytuał
czuję jak ciało które mam po prostu tu jest
jestem u siebie