koniec

zakładam czarny płaszcz

snuje się w nocy po domach 

stare domy 

domki

kamienice ceglane

drewniane

zapuszczone i śmierdzące wilgocią

skupisko beznadziei

nierokujących dorosłych

nierokujących dzieci

bieda

migam po pokojach jak płachta stoczniowego brezentu

podarta płachta na wietrze która swoim kurzem i brudem i pylem zamiata bez żadnego odgłosu

wywołuję strach w ludziach którzy są jak pionki na planszy głupiej gry

nie mam czasu stać

przelatuję po tym wszystkim

po życiu po życiu w życiu po życiu

przelatuję po poszyciu statku na sztormie w nocy na oceanie śmierci 

patrze na strach biednych ludzi ale nie chce im współczuć

nie interesuje mnie ich bieda

nie obchodzi mnie to że zginą

mają tylko jedną lampkę mrugającą na czerwono

to ich pusta modlitwa

ja słyszę i odbieram tę modlitwę

nie lituję się i nie marnuje czasu na nich

mijam znowu na ulicy głupie głowy patrzące na mnie ślepcy

ich wyraz twarzy jest jak popękane płyty chodnikowe z osiemdziesiątych lat

gardzie nimi

wolę nie spotkać w życiu już nikogo zamiast takich bladych chodzących ścian

biorą udział w czymś na czym się nie znają

ich biodra bujają się w niedorozwinięte tempo od wieków jak ich dziady szły żeby dostać w pysk na spotkaniu ze mną

nie oszczędzam nikogo

gardzę tymi którzy słabi i mocni

trzymają się swojego czegoś

szczególnie gardzę tymi mocnymi żeby dobitniej im dać znać że dobitniej potrzebują dostać w ryj

i tak nic nie mają

uderzam raz

raz każdego w mostek pustej oceny samego siebie i swego losu

w pierś nadstawianą za wszystko co ma wartość

jak bili się w pierś jacyś co walczyli o coś

umazali się tylko mazią

krwią swoich silników bez pary w sercu i oleju w głowie

niczego się nie nauczyli

nic nie wzięli do serca tylko jak brudna gąbka nasiąknęli cierpieniem i przeleciało przez nich coś z przeszłości

bez wiedzy co to było

nie marnuję czasu

w nocy spotykam las

gwałt starej kobiety na młodzieńcu w gnijącym od rdzy i odrazy samochodzie

podpalam ich razem i śmieję się z ich “uniesień”

miłosny żart żal

zalało ich nasienie

zalało ich wnętrze zła

wyschła odrobina zaciekającego dobra nad tym co niosło kiedyś ludzi

nie rusza mnie

nie budzi we mnie litości ani nic nie porusza

schylam się tylko nad tym co za chwilę zaleje z misy białej metalowej 

a zaleje to wszystko ciężarem czarnej wody

potem puszczę lawę żaru

powoli puszczę lawę żaru na to wszystko żeby do ostatniego dziurawego zęba stopiła jęki ostatniego człowieka

Leave a Reply

Fill in your details below or click an icon to log in:

WordPress.com Logo

You are commenting using your WordPress.com account. Log Out /  Change )

Facebook photo

You are commenting using your Facebook account. Log Out /  Change )

Connecting to %s