urosłem
pewnego dnia wyrosłem
z traw
spalone były nie jeden raz
oczy jak senne
szedłem nadal szedłem
do siebie
gdzie
gdzie
gdzie nie byłem nie wiem
byłem zawsze przy nim sobie
był sobie ktoś taki jak ja
znam
reperuję krok po kroku mój lament
amen i wymiana gotówki której mam pełne serce
i jeszcze więcej
mój lament
dręczę zadręczam wnerwiam jeszcze tak
tak jak umiem bo inny nie będę
celuję w siebie
wierzę
zamyślam się z łez
wierzę
w ślepe niebo
i śnię
popołudnia w których się wydurniam
samotnie i samodzielnie kładę się nie hamując
raczej się poddaję
nie wstaję
oczy czekają jutra
samo to we mnie działa
pudła
dwa pudła którymi oddycham
jak jacht wierzę w wiatr
żagiel
ja niewiele robię
wyrosłem z traw
zatykam się lub skrobię w drzwiach
otwieram i jestem
w środku
w ludziach
w sobie
zawsze kiedy ty tworzę i otworzę
ja jestem po drugiej stronie
urosłem
pewnego dnia wyrosłem z traw