sam nie wiesz

niecodzienny nałóg

niecodzienny pijaku

litr hiszpanii

zamotany w zgniłozielonej kieszeni

pod zgaszonym drzewem

trawa która nie doszła jeszcze do siebie

nie przypuszczam że ktoś mógłby cię znaleźć

skomplikowane to co najbardziej proste

o co ci chodzi

to co bliskie

ostre

ktoś podgrzewa

ktoś przewraca

okręca

przewierca

zamęca

zwraca

po co tobie

miejsce

pomysł

spojrzenie zdrowe

kiedy wiesz o tym wszystkim

kiedy nic z tym nie robisz

pod zgaszonym drzewem

zamemłany w kieszeń

z litrem o smaku hiszpanii

sam nie wiesz

na obrzeżach

na obrzeżach

ślizgam się na obrzeżach

tu gdzie pracują w białych kołnierzach

na czarnych podeszwach

ja

smog i para

centryczne centrum

ja na obrzeżach

na czarnych podeszwach

z liśćmi w kieszeniach

gałęzie i rękawy

wodorosty pod lodem pod skóry spodem

krew mrozi ostro

hamuje moje serce

zwalnia

zatrzymuje się by spojrzeć

by kilka rzeczy dojrzeć

na wałach wspomnianych

momenty zimne

drżą mocno ciałem

palce kostnieją

to co spisałem

to co zmyślałem

wyślizguje mi się z myśli

rozmazuje na obrazie

gdy ślizgam się na podeszwach

na obrzeżach

na obrzeżach

negatywy

negatywy

folie moich nastrojów

podrapane

porysowane

opowiadania w kopercie zamknięte

trzymam je dla siebie

być może wyjmę

kiedyś je otworzę

patrzę z kontenera

patrzę z kontenera
na ulicę o dwóch zerach
okna pełne zasłon
grubych
ciemnych
nie przepuszczających nic
żadne światło z zewnątrz
szpary wewnątrz
światła szczeliny
ćmy
komary
przy szczycie okna
z zewnątrz
zaglądam
z kontenera przy ulicy
wyzerowanej z ludzi
nocnej
niemej
chcącej wycisnąć coś ludzkiego
patrze
wiesz że patrzę
mój wzrok szeleści
i stale wieje
ruchome zasłony
wcielają się w ciebie
wyobrażam
wyobrażam rzeczy których nie ma
dlatego zaglądam
szeleszczącym gadam wzrokiem
zaglądając z kontenera
o pustym nastroju
głodnym nastroju okiem

LUDZIE PRACY

ludzie

ludzie pracy

zmarszczki

czerwone spodnie

bo dwie pary

buty wygodne

stare

przetarte

okulary odbijające własne oczy

własne kroki

własne chodniki

obłoki w kałużach

dosyć

dosyć

uciec na chwilę

chwilę na te myśli

albo inne

albo wcale

chwile już giną

idę

idą

plecaki

torby

płaszcze

o której będę

coś zjem

zasnę

o której będziesz

osiemnasta

osiemnasta godzina zmęczenia tym wszystkim

pociągiem podmiejskim

nieczystym

tym samym jak zwykle

serce na miejscu

serce u siebie

ja widzę

w swetrze

w szalu ciemnym

wzruszasz

nawet o tym nie wiesz

jestem

jesteś

ludzie pracy

powtarzający się realizm

noc

noc

druga noc

druga w nocy

biedoty

brzydoty portret

smutnego pacjenta

kolejka po zdrowie

w głowie boli

noc

noc

nieszczęśliwa

niezdumiona

skorupa ucieleśnienia materialnego trupa

nagrane głosy maszynowych nie

nie

nie

odsuń się

popularne w pudle

jadący przeciętniak

biedak

gazetowe DNA

pętla

bo noc

długa

druga w nocy

biedoty

smutnego pacjenta portret

zwierzenie sennego kogoś

trzy razy powiedź

ponoś tę głowę

na sobie

nie będziesz chcieć

odepchniesz to od siebie

plamy na rękach

plamy na rękach

zapachy

ludzie

usta

otwory

zęby

przebarwienia

skóra

materiał

chodnikowe zmiany

żylaste ekrany

w oczach projekcje

płynące światła

szumiąc zderzamy

miejskie spotkanie

zawartość ludzka

usta

najważniejsza masa

na torcie świata

na niskim piętrze

w randze nisko

emocjonalny zbiór

przelany słowami od czasu

mijane

potrącone ramiona

zaczepia się

utkana głębia miasta

okleina na moim ciele

okleina na moim ciele

życie

życie z którym nie mogę się rozbić

odkleić chcę od siebie

ciało

od niego

od cieżkich

od uderzających

ratalnych spadów

arytmii dzwona

uderzenia

rozwścieczona

rozwścieczony

światem i jego klejącym się światłem

stroboskop głowy

dźwięki ze stron

co zrobić bo ich nie chcę

oklejony ruchliwością

trzymający za normę

w mordę wkłada zdania

świat

spotkania z klejem

normatywne głosy na wysokości

rozsądek regułami trzeszczy

żeby odejść od tego

odjechać i odkleić

zło złego od siebie samego

w bagażniku

odpuszczam

opuszczam

to miasto

to ciało

jedno i to samo

ja już nie potrzebuje

już mruga do mnie

już mruga do mnie

pas ledowych

lodowych

lamp

bankomat

pusty

jak pusty ja

bez zmian w tym temacie

świeci chamsko

a nic nie mam

nic nie wyjmę

nie wyłuskam

w systemie obecnym

stukam butami

obcas

krawężnik

kamień

tańczyłbym w deszczu gdybym pogodę miał w sobie

ale pustka

pusto we mnie

nie chodzi o to że czegoś nie mogę

a jeżeli o to

huczę pustym płucem

gwiżdżę głosem księżycowym

o nowym

o starym

mrugającym do mnie pasie

ledowych

lodowych lamp

światła które mam zgaszone są

po wyciągniętej karcie

z pustym hukiem

upadnę

typowe miasto

typowe jest

miasto

miasto

zaczernione

kartoteki na śmietnikach

znalezione

kilka z nich znam

kilka z nich biorę

miasto

o mnie nie czyta

ja czytam o nim

w rubryce kryminał

w rubryce szaleniec

zakropiony w oczach ropniak

jakieś tam mienie

niejedno morderstwo

niejedno wykroczenie

miasto

nie powie za siebie

nie napisze o sobie

dowiem się sam

miasto

wchodzę

w tempie kół powolnych

paraliż sięga silny

strach

na karku brudny wzrok

dziad

miasto

mroczne samochody terenowe

mroczne ulice

komenda rejonowa

pod drzwiami okradli mnie kiedyś

widzę czerń odsuniętą od biedy

za czarnymi szybami

czerń

czerń

wspina się po nocy

mamrocze coś pod nosem

nie rozumiem

snuję się